Wcześniej znałam słowo uniform. Do szkoły chodziłam w mundurku, który to po maturze wraz z koleżankami miałyśmy ochotę spalić rytualnie na stosie. Skończyło się tak, że z satysfakcją wyrzuciłam mundur, w którym nota bene czułam się jak granatowe hitlerjugend. Przepraszam za porównanie ale miałam bardzo jednoznaczne skojarzenie gdy wszyscy stali na apelach czy innych spędach w swoich jednakowych wdziankach wysłuchując patetycznych bredni o potrzebie edukacji i skruchy zabijając naszą młodzieńczą energię i pomysłowość. Mnie prawie szanowna kadra pedagogiczna pozbyła wiary we własne pomysły wmawiając brak odpowiedzialności i przegrane życie (autentyczne słowa jakie usłyszałam od pani wych. miesiąc przed maturą!)
Ale nie o tym.
Wyrażenie dress code usłyszałam pierwszy raz w pracy i od razu wyobraziłam sobie dreskota. Pomysł czekał na realizację aż pewnego razu zupełnie przypadkiem zaczęłam bazgrać na tablecie graficznym w bardzo odmienny sposób niż zwykle. Pierwszy powstał koń. To bardzo zabawne widzieć gdy ktoś rysuje pierwszy raz na tablecie. Pierwszego Wam nie pokażę ;) ale tego nabazgranego rok później mogę.
Jak dla mnie rysowanie na tablecie graficznym to spełnienie marzeń rysownika. Zawsze marzyłam o takiej gumce co się dotknie i znika o możliwości ścierania bez robienia dziur w kartce o mocy cofania ostatniego, nieudanego ruchu ręki zaklęciem Ctrl+Alt+Z. Ach... teraz już żyję w bajce.
***
"Szarość przeszła przez krainę
Tancerka blada
Gałązki ugina
A w gniazdach cisza
Nie zawsze można być
Kolebeczką światła
Nie zawsze można być
Słodyczą lata"
(A. Krzysztoń "Tancerka")
Czy też tak macie, mówię do tych, którzy jeszcze nie odnaleźli konsensu w życiu, że zdaje wam się, że już wiecie o co w tym wszystkim chodzi, co jest złudnie podobne do wrażenia gdy macie coś na końcu języka i nagle przekręcacie głowę, zmienia się perspektywa i kąt padania światła i pomysł, który przed chwilą był receptą na życie i pomysłem na siebie rozpływa się niczym wspomnienie o zeszłorocznym śniegu na wiosnę. To jest niczym gonitwa za białym królikiem albo jak próba odnalezienia kształtu w kalejdoskopie, który widzieliście minutę temu. Aż chciałoby się zaśpiewać "nic się nie stało" tylko głupio tak samemu do siebie... W szkole nas tego nie uczyli. W szkole mówili ma być tak i tak. Ale to jest tak nie określone jak kolor pląby, która tylko teoretycznie jest biała. Nauczyli nas strzelać tylko karabinów brakło. Gdyby nawet bez amunicji to można by kolbą przywalić albo choćby drzwi podeprzeć.
Czekam na następny akapit w prozie życia. Z upragnieniem wypatruję trzech gwiazdek pomiędzy rozdziałami. A prawdziwe życie toczy się na marginesie. Ołówkiem zapisane notatki, nagryzmolone myśli, żart kolegi z ławki, kwiatki, domki, dłonie i ludzik przeskakujący strony w dolnym rogu z nadzieją, że na końcu animacji zdarzy się coś śmieszniejszego niż zwykły kozioł lub roztrzaskana głowa.
Jeszcze kiedyś wzejdzie słońce. Tak wynika z sinusoidy dnia i nocy.
A to poducha z okolic czerwca... dziś wspomnienie lata... Len z własnoręcznym malunkiem.
Dzisiaj krótko: biegłam ale nie krótko bo całe 10km.
I mogę z dumą powiedzieć, że nie zdychałam na dychę.
Biegłam jak wykazały dane pomiarowe bardzo równo.
Powoli ale do celu. Mam medal.
Być może wczoraj w wiadomościach mignął wam tłum ludu w jarzeniowych koszulkach. Mam i ja.
Biegłam 1:13:25
W kategorii open byłam: uwaga, uwaga: 8483 :D
Wśród pań po 25 roku: 627 ;P
I uwaga największa: to była moja pierwsza przebiegnięta dyszka w życiu więc jakby nie było szłam na rekord B-)
Jest życiówka :D